DOKTOR GLAS
HJALMAR SÖDERBERG

2 lipca
Nie, to już zaczyna być okropne. O dziesiątej rano pani Gregorius znów stała w moim pokoju. Była blada i wyglądała na zmęczoną, a jej wielkie oczy wpatrywały się we mnie.
- No i jak? - spytałem nieubłaganie - co się stało - czy coś się stało?
Odpowiedziała mi cichym głosem:
- Dziś w nocy wziął mnie siłą. Prawie siłą.
Usiadłem na krześle przy biurku. Rękę, w której trzymałem pióro, oparłem na kartce papieru, jakbym zamierzał wypisać receptę. Ona usiadła w rogu sofy. - Biedna mała - powiedziałem jakby sam do siebie. Nie umiałem znaleźć bardziej odpowiednich słów.
- Jestem stworzona po to, by mną poniewierać - powiedziała.
Milczeliśmy chwilę, a potem zaczęła opowiadać. Obudził ją w środku nocy. Nie mógł zasnąć. Prosił i błagał; płakał. Mówił, że w grę wchodzi jego zbawienie, ponieważ sam nie wie, jakich ciężkich grzechów może się dopuścić, jeśli ona nie zadośćuczyni jego pragnieniu. Jej obowiązkiem jest to zrobić, a obowiązek liczy się bardziej niż zdrowie. Bóg im pomoże, Bóg sprawi na pewno, że ona wyzdrowieje.
Siedziałem oniemiały ze zdziwienia.
- A więc jest do tego obłudnikiem?
- Sama nie wiem. Nie, nie sądzę. Przyzwyczaił się raczej do posługiwania się Bogiem we wszystkich sprawach, bo mu tak wygodnie. Oni zwykle tak robią, znam przecież tylu pastorów. Nie jest jednak obłudnikiem, przeciwnie, zawsze uważał za oczywiste, że jego religia jest tą właściwą. Myśli raczej, że ci, którzy ją odrzucają, to oszuści i nikczemnicy, kłamiący umyślnie, żeby zepsuć innych.
Mówiła spokojnie, z leciutkim drżeniem głosu, a to, co powiedziała, zaskoczyło mnie z jednego powodu; nie zdawałem sobie przedtem sprawy, że ta mała kobieca istota myśli, że może osądzić mężczyznę takiego jak ten, o którym opowiada, osądzić go jasno i obiektywnie, mimo że musi czuć do niego śmiertelną nienawiść i głęboką niechęć. Wyczuwałem tę niechęć i tę nienawiść w drżeniu jej głosu, we wszystkich jej słowach. Udzieliła się ona również i mnie, kiedy usłyszałem całą rzecz do końca: chciała wstać, ubrać się, wyjść, spędzić na ulicy całą noc aż do rana; zatrzymał ją, był silny, nie puścił jej...
Byłem wzburzony. Krew huczała mi w skroniach. Gdzieś w głębi swojego wnętrza usłyszałem ku własnemu przerażeniu głos tak wyraźny, jakbym wypowiedział na głos swoje myśli, głos, który cedził przez zęby: uważaj pastorze! Obiecałem tej małej kobiecie, temu kobiecemu kwiatkowi o jasnych jedwabistych włosach, że go ochronię przed tobą. Uważaj, twoje życie jest w moich rękach i jeśli zechcę, mogę uczynić cię świętym, zanim się obejrzysz. Uważaj, pastorze, nie znasz mnie jeszcze, moje sumienie w niczym nie przypomina twojego, jestem panem samego siebie, jestem takim rodzajem człowieka, jakiego istnienia nawet nie podejrzewasz!
Czyżby rzeczywiście siedziała i przysłuchiwała się moim sekretnym myślom? Przeszył mnie dreszcz, kiedy nagle usłyszałem, jak mówi:
- Mogłabym zamordować tego mężczyznę.
Droga pani Gregorius - odpowiedziałem, lekko się uśmiechając - tak się tylko mówi, a nie powinno się tak mówić.
Jednak omal mi się nie wyrwało: przede wszystkim nie powinno się mówić.
- Ale - ciągnąłem jednym tchem, żeby jak najszybciej móc zmienić temat - niech mi pani powie, jak to się stało, że wyszła pani za mąż za pastora Gregoriusa? Naciski ze strony rodziców czy może urok konfirmacji?
Wzdrygnęła się, jakby przeszył ją dreszcz.
- Nie, nic z tych rzeczy - powiedziała.- To było takie dziwne, że na pewno by pan nie zgadł ani nie zrozumiał sam z siebie. Oczywiście nigdy nie byłam w nim zakochana, ani trochę. Nie była to też dziewczęca słabość do pastora, który udziela konfirmacji - absolutnie nie. Może spróbuję to panu opowiedzieć i jakoś wytłumaczyć.
Wtuliła się głębiej w róg sofy i siedziała tam skulona niczym mała dziewczynka. Wzrok utkwiła gdzieś obok mnie, w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu, i zaczęła mówić.
- Byłam taka szczęśliwa w dzieciństwie i wczesnej młodości. Kiedy o tym myślę, czas ten jawi mi się niczym bajka. Wszyscy mnie lubili, i ja też darzyłam wszystkich naokoło sympatią i ufałam im. Potem przyszedł ten wiek, no wie pan. Na początku jednak nic się nie zmieniło, byłam wciąż bardzo szczęśliwa, może nawet jeszcze szczęśliwsza niż przedtem - aż do dwudziestego roku życia. Młoda dziewczyna też ulega zmysłom, rozumie pan, ale w bardzo wczesnej młodości dostarczają jej one jedynie szczęścia. Ze mną przynajmniej tak właśnie było. Krew grała mi w żyłach, a ja śpiewałam - ciągle śpiewałam, wtedy kiedy robiłam coś w domu i kiedy szłam po ulicy... I bez ustanku byłam zakochana. Mimo że wychowałam się w bardzo religijnym domu, nie uważałam, żeby pocałunek był bardzo ciężkim grzechem. Kiedy więc byłam zakochana i jakiś młody człowiek mnie całował, pozwalałam mu. Wiedziałam oczywiście, że jest jeszcze coś, czego się trzeba strzec i co jest śmiertelnym grzechem, ale było to coś tak bardzo niejasnego i odległego, że nawet mnie nie kusiło. Ani trochę. Nie mogłam też zrozumieć, że może kusić kogokolwiek. Sądziłam, że jest to coś, czemu trzeba się podporządkować w małżeństwie, jeśli chce się mieć dzieci, ale samo w sobie nie ma żadnego znaczenia. Gdy skończyłam dwadzieścia lat, zakochałam się bardzo w pewnym chłopcu. Był przystojny, dobry i dobrze ułożony - tak przynajmniej wtedy sądziłam, a i dziś też mi się tak wydaje. Tak, z pewnością był właśnie taki - ożenił się później z moją koleżanką z dzieciństwa i uczynił ją bardzo szczęśliwą. - Poznaliśmy się latem na wsi. Całowaliśmy się. Pewnego dnia zabrał mnie daleko do lasu. Tam próbował mnie uwieść i prawie mu się udało. O, gdyby mu się udało, gdybym wówczas nie uciekła - jakże wszystko wyglądałoby inaczej! Może bym za niego wyszła - a w najgorszym razie nigdy nie byłabym żoną tego, który teraz jest moim mężem. Może miałabym dzieci i dom, prawdziwy dom; nie musiałabym być niewierną żoną. Byłam jednak oszalała ze wstydu i strachu, wyrwałam się z jego ramion i uciekłam, uciekłam, ile sił w nogach.
Potem nadeszły straszne dni. Nie chciałam go więcej widzieć, nie miałam odwagi go widzieć. Przysyłał mi kwiaty, pisał list za listem i prosił o przebaczenie. Uważałam go jednak za łajdaka. Na listy nie odpowiadałam, a kwiaty wyrzucałam przez okno. Ale myślałam o nim, ciągle. Tylko że treścią tych myśli nie były już same pocałunki, poznałam już smak pokusy. Czułam się tak, jakby zaszła we mnie jakaś zmiana, mimo że nic się przecież nie stało. Wydawało mi się, że widać to po mnie. Nikt nie wiedział, jak bardzo cierpiałam. Jesienią, kiedy przenieśliśmy się do miasta, wyszłam pewnego razu z domu i całe popołudnie błąkałam się w mroku. Wiatr pogwizdywał w narożnikach domów i od czasu do czasu spadła kropla deszczu. Poszłam na ulicę, na której mieszkał, a potem pod jego dom. Zatrzymałam się i zobaczyłam, że w jego oknie pali się światło, a w świetle lampy zobaczyłam jego głowę pochyloną nad książką. Widok ten przyciągał mnie jak magnes, myślałam sobie, że dobrze byłoby być tam z nim w środku. Prześliznęłam się przez bramę i weszłam do połowy schodów - potem zawróciłam.
Gdyby napisał do mnie w tych dniach, odpowiedziałabym. Ale jemu znudziło się wciąż tak pisać i pisać i nie otrzymywać odpowiedzi. Tak więc nie spotkaliśmy się już nigdy - w każdym razie przez kilka lat, a potem, potem wszystko wyglądało już inaczej.
Już chyba panu mówiłam, że wychowywano mnie w bardzo religijny sposób. W owym czasie pogrążyłam się wręcz w religii. Wstąpiłam do szkoły pielęgniarskiej, musiałam ją jednak przerwać ze względu na zbyt słabe zdrowie. Wróciłam więc do domu, gdzie jak przedtem poświęciłam się domowym obowiązkom, marząc i tęskniąc oraz prosząc Boga, żeby uwolnił mnie od moich marzeń i mojej tęsknoty. Czułam, że tak, jak jest, dalej być nie może, że coś musi się zmienić. I oto pewnego dnia dowiedziałam się od ojca, że pastor Gregorius chce mnie wziąć za żonę. Stałam oniemiała ze zdziwienia, nigdy przecież nie zbliżył się do mnie w sposób, który pozwoliłby mi się czegoś domyślić. Bywał u nas od dawna, matka go podziwiała, a ojciec, sądzę, że trochę się go bał. Poszłam do swojego pokoju i płakałam. W pastorze było coś, co mnie od niego odpychało, i myślę, że właśnie z tego powodu zdecydowałam się w końcu na tak. Nikt mnie do niczego nie zmuszał, nikt mnie nie namawiał. Myślałam jednak, że taka jest wola boża. Nauczono mnie wierzyć, że wola boża zawsze objawia się w tym, czemu sprzeciwia się nasza własna wola. Nawet w ostatnią noc leżałam, nie śpiąc, i prosiłam Boga o wyzwolenie i spokój. Myślę, że wysłuchał mojej modlitwy na swój sposób. Wydawało mi się, że całkiem jasno mam przed oczami jego wolę, myślałam, że u boku tego mężczyzny wygaśnie moja tęsknota i umrze moje pożądanie i że dlatego właśnie Bóg urządził wszystko w ten sposób. A że jest dobrym i szlachetnym człowiekiem, nie miałam wątpliwości - był przecież pastorem.
Stało się jednak inaczej. Nie mógł zabić moich marzeń, mógł natomiast je splamić. Po trochu zabijał też we mnie wiarę. I jedynie za to jestem mu wdzięczna, gdyż wcale za nią nie tęsknię. Kiedy dziś o niej myślę, wydaje mi się po prostu dziwaczna. Wszystko, o czym człowiek marzył, wszystko, co najsłodsze do pomyślenia, stanowiło grzech. Grzechem były objęcia mężczyzny, jeżeli się ich pragnęło i za nimi tęskniło, ale jeżeli uważało się je za okropne i odpychające, męczące, obrzydliwe i wstrętne - wtedy grzechem było ich nie chcieć! Niech pan powie, doktorze Glas, czy to nie dziwne?
Mówiła zapalczywie i namiętnie. Przytaknąłem jej, patrząc spod okularów:
- Tak, chyba to trochę dziwne.
- Albo niech pan powie, czy moja obecna miłość jest według pana grzechem? Jest nie tylko szczęściem, jest może bardziej lękiem, ale czy myśli pan, że jest grzechem? Jeżeli jest grzechem, to w takim razie wszystko we mnie jest grzechem, gdyż nie umiałabym znaleźć w sobie nic lepszego ani bardziej wartościowego. Musi pana zapewne dziwić, że siedzę tu i rozmawiam o tym z panem. Mam przecież innego do takich rozmów. Kiedy się jednak spotykamy, czasu jest tak mało, a w dodatku on tak rzadko ze mną rozmawia - mówiąc to, zaczerwieniła się raptem - tak mało ze mną rozmawia o tym, o czym myślę najwięcej.
Siedziałem nieruchomo i cicho z głową w dłoniach i spod półprzymkniętych powiek patrzyłem na nią wtuloną w róg mojej sofy, kwitnącą na czerwono pod burzą złotych włosów. Dziewica o Aksamitnym Obliczu. I pomyślałem: żebym to ja był tym, z którym na rozmowę nie starcza jej czasu! Jeżeli znów zacznie mówić - pomyślałem - podejdę do niej i zamknę jej usta pocałunkiem. Ale siedziała, milcząc. Drzwi od poczekalni były na wpół otwarte i w korytarzu słyszałem kroki gosposi.
Przerwałem ciszę, mówiąc:
- Niech mi pani powie, pani Gregorius, czy nigdy nie myślała pani o rozwodzie? Nie jest pani przecież związana z mężem z powodu sytuacji finansowej - ojciec pozostawił pani majątek, była pani jego jedynym dzieckiem, a matka żyje, zdaje się, w całkiem niezłych warunkach, nieprawdaż?
- Ach, doktorze Glas, pan go wcale nie zna. Rozwód z pastorem! Nigdy się na to nie zgodzi, nigdy, cokolwiek bym zrobiła, cokolwiek by się stało. Prędzej byłby skłonny „przebaczyć” mi siedemdziesiąt i siedem razy, rehabilitować mnie i zrobić wszystko, co tylko możliwe... Byłby nawet skłonny prosić Kościół o wstawiennictwo. Nie, jestem stworzona po to, by po mnie deptać.
Podniosłem się:
- Tak, droga pani Gregorius, czego tym razem oczekuje pani ode mnie? Nie widzę już żadnego wyjścia.
Pokręciła głową.
- Sama nie wiem. Nic już nie wiem. Myślę jednak, że on dziś przyjdzie do pana, doktorze, z powodu serca; mówił o tym wczoraj. Czy nie mógłby pan znów mu czegoś powiedzieć? Oczywiście tak, żeby się nawet nie domyślił, że tu byłam i z panem rozmawiałam.
- No, cóż, zobaczymy.
Poszła.
Jak tylko wyszła, wziąłem do ręki jakiś numer fachowego czasopisma, żeby się trochę od tego oderwać. Nic to jednak nie dało. Wciąż ją miałem przed oczami, widziałem, jak siedzi skulona w rogu sofy i opowiada o swoim losie, opowiada, jak to się stało, że zawędrowała w całkiem zwariowany zaułek tego świata. Kto popełnił błąd? Czy ten mężczyzna, który pewnego letniego dnia chciał ją posiąść w lesie? Ale jakież inne zadanie może mieć mężczyzna wobec kobiety jak nie to, żeby ją posiąść? Może to zrobić w lesie albo w małżeńskim łożu, a potem powinien jej pomagać i wspierać ją we wszystkim, co wyniknie z jego czynu. Kto więc popełnił błąd - może pastor? Pragnął jej przecież jak miliardy mężczyzn pragną miliardów kobiet, będąc w dodatku świadom praw i obowiązków - jak to się mówi w jego dziwacznym języku, ona zaś wyraziła na to zgodę, bezwiednie, nic nie rozumiejąc, pogrążona w rozpaczy, tkwiąc wciąż w osobliwym chaosie pojęć, w jakim wyrosła. Wychodząc za mąż za tego mężczyznę, nie żyła na jawie - ona wciąż spała. We śnie zdarzają się przecież najdziwniejsze rzeczy, które, gdy śpimy, zdają nam się całkiem normalne i zwyczajne. Kiedy jednak obudzimy się i przypomnimy sobie, co też nam się śniło, ogarnia nas zdziwienie, śmiech lub strach. Ona obudziła się właśnie teraz! A rodzice, którzy powinni byli wiedzieć, czym jest małżeństwo, rodzice, którzy dali na nie swą zgodę i którzy być może byli nawet zadowoleni lub czuli się tym mile połechtani - czy oni również spali? A sam pastor: czy nie znajdował w swoich poczynaniach nic nienaturalnego i niedobrego?
Nigdy przedtem nie miałem tak silnego przeświadczenia, że moralność jest czymś na kształt karuzeli, która wciąż się obraca. Wiedziałem o tym naturalnie już przedtem, ale zawsze myślałem, że jeden obrót musi trwać stulecia lub epoki - teraz wydawało mi się, że minuty i sekundy. Przed oczami zaczęły mi latać mroczki; ostatnim zaś akcentem tego tańca czarownic był głos, który usłyszałem w swym wnętrzu, głos, który cedził przez zęby: uważaj, pastorze!




www.szwedzka.pl