WYWIAD Z JOHANNĄ NILSSON |
Polscy czytelnicy znają już „Rebeliantkę o zmarzniętych stopach”, a teraz ukazała się druga twoja powieść po polsku pt. „Sztuka bycia Elą”. Jakie to uczucie być przekładanym na obcy język? Wspaniałe, rzecz jasna! Bardzo się cieszę, że czytelnicy w innych krajach mogą zapoznać się z moimi książkami. Skąd czerpiesz pomysły do swoich książek? Po części z własnego życia, z tego, co mi się przydarza, ale inspiracją są dla mnie również ludzie, których spotykam - nierzadko przelotnie, w metrze, w mieście, w trakcie podróży - rozmowy, które „podsłuchuję”, muzyka (czasami chcę coś w rodzaju tonu danej piosenki zawrzeć w swoim literackim języku), filmy, wiadomości (zarówno ważne, jak i błahe, potrafi mnie zainteresować drobna notka, na przykład o tym, że ktoś znalazł list w butelce albo objechał ziemię na rowerze), no i oczywiście książki, które czytam. A jakie czytasz? Staram się śledzić na bieżąco, co wydają moi szwedzcy koledzy po piórze. Okresami czytam dużo kryminałów, moim ulubionym autorem jest tu Dennis Lehane, a ze szwedzkich Håkan Nesser. Mam też kilku ulubionych autorów, których czytam regularnie, poza wspomnianym Lehanem są to Kirsty Gunn, Peter Høeg, David Schickler, a ze szwedzkich Jonas Gardell, Göran Tunström, Agneta Pleijel i Torgny Lindgren. A które ze szwedzkich powieści przetłumaczonych na polski poleciłabyś polskim czytelnikom? „Kim Novak nigdy nie wykąpała się w jeziorze Genezaret” Håkana Nessera i „Kto zważa na wiatr” Agnety Pleijel.
„Kim Novak” podoba mi się dlatego, że nie jest to tylko zwykły kryminał, ale też wspaniała powieść o miłości i życiowych marzeniach młodych ludzi. W ogóle lubię kombinację powieści tradycyjnej i sensacyjnej, człowiek wynosi z niej więcej niż z czystego kryminału, który rozpoczyna się morderstwem, a zabójcy szuka jakiś zapity i zgorzkniały komisarz.
„Kto zważa na wiatr” to książka, którą uznaję za jedną z najlepszych, czytałam ją z pewnością pięć czy sześć razy. Język jest oszałamiająco piękny i poetycki, a zarazem wcale nie zawiły. Powieść bazuje na historii rodziny pisarki, nawet jeśli Pleijel, korzystając z przysługującego pisarzowi prawa, coś dodała i coś ujęła. Opowiada o losach dwóch braci - jeden z nich, artysta, będzie dziadkiem autorki - którzy wyruszają w daleką podróż do egzotycznych krajów, krajów, które naznaczą ich na resztę życia. Ta książka była dla mnie źródłem inspiracji do napisania własnej rodzinnej kroniki pt. „Jestem córką Leopardowego Chłopca” o misjonarskiej działalności w Kongu mojego dziadka i mojej babci.
Poza tym poleciłabym „W cieniu zbrodni” Heleny Henschen, „Dojrzewanie błazna” Jonasa Gardella i „Kwietniową czarownicę” Majgull Axelsson. O pomysłach już mówiłaś, a jak wygląda w twoim przypadku samo pisanie książki? Często przez długi czas zbieram: ludzi, imiona, środowiska, sceny, rozmowy, zgrabne zdania i tak dalej, a potem zaczynam pisać, zwykle stanowi to dla mnie samej ogromną niespodziankę, kiedy nie spodziewam się, że językowo jestem już gotowa - i wtedy idzie niezwykle szybko. Piszę jak w transie, 2-3 miesiące, i chociaż nie piszę dobę na okrągło, dobę na okrągło spędzam ze swoją powieścią, główni bohaterowie nawet mi się śnią i nierzadko w tym czasie stają się dla mnie prawdziwsi od rzeczywistych ludzi. Po napisaniu prawie nic nie zmieniam, nie cyzeluję zdań, najwyżej przenoszę niektóre akapity, oczywiście poprawiam ewidentne błędy rzeczowe i językowe.
Jeśli chodzi o miejsce, w którym piszę, to lubię różnorodność. Piszę w domu (siadam, gdzie się da, przy biurku, na kanapie, na łóżku, przy stole w kuchni), ale też poza domem. Często przesiaduję w Barze Teatralnym (na zdjęciu), spore fragmenty moich powieści napisałam właśnie tam, między innymi „Sztuki bycia Elą”, której główna bohaterka pracuje w tej kawiarni. Co Szwedzi wiedzą o polskiej literaturze? Oj, nie mam pojęcia! Jasne, Ryszard Kapuściński jest bardzo znany - zresztą jego książki są świetne. Ale o młodszych polskich pisarzach przynajmniej ja osobiście wiem niewiele, a szkoda. Rozmawiał Paweł Pollak
Zdjęcie Ulla Montan
|
|